wtorek, 9 września 2008

Złombol już w Monako

7 września rozpoczęliśmy wyjazdem nad Morze Śródziemne. Już od kilu dni jedziemy w jego pobliżu, a jeszcze Anie razu nie udało się nam w nim zanurzyć. Dlatego, jak zwykle we Włoszech, krętymi, wąskimi, górskimi drogami pojechaliśmy do Porto Venere w okolicach miejscowości Le Grazie. To małe malownicze miasto z jeszcze mniejszym zameczkiem broni dzielnie dostępu do zatoki nad którą leży La Spezia. Oprócz ładnych uliczek i starych murów zachwyciła nas siłą morza. Tu widoczna ze zdwojoną siłą, bo od strony zatoki wszystko jest gładkie i spokojne. Krótki spacer na drugą stronę zamku ukazuje skaliste wybrzeże szturmowane co kilka sekund przez olbrzymie fale. Zamek położony na skałach jest cały czas obmywany przez morską wodę. Przy odpowiednim nałożeniu się fal nieuważny turysta może znaleźć się w polu rażenia bałwana piany wyrzuconego na kilka metrów w górę. U podnóża zamku znajduje się grota, która zainspirowała Lorda Byrona do napisania kilku rzeczy. Nie wiemy jak mają poeci, ale nas smród jak na dworcu centralnym w Warszawie był jedynie w stanie zainspirować na do szybkiego opuszczenia jaskini.


Załoga szturmuje zamek
Załoga pod skałami
Opuszczamy Porto Venere

Po kolejnych 100 km na włoskiej autostradzie, która tym razem prowadziła wzdłuż wybrzeża, znaleźliśmy się w Genui. Miasto stare. Wielki port i poza tym nic ciekawego. Główny plac miasta , czyli Plac Ferrari nie zachwyca. Kilka kościołów i pałaców stanowi jakąś ciekawostkę, ale tak naprawdę szkoda na to czasu. Lepiej jechać na plażę.

Po 2 godzinach błąkania się po Genui znowu ruszyliśmy w trasę. Jazda kredensem po autostradzie nie powinna należeć do przyjemnych, ale to nie są zwykłe autostrady, tylko włoskie autostrady. Droga wiedzie niby tuż nad morzem, ale tak naprawdę przebija się przez wysokie góry, które tu nagle wyrastają z wody. Góry Włoch choć niezbyt wysokie w porównaniu do Alp czy Himalajów mają to do siebie, że leżą tuż nad morzem. Nie ma żadnej wyżyny. Która pomogłaby podróżnym przyzwyczaić się do widoków. Jest morzę i bum!!!! Nagle pojawia się góra o wysokości jakiś 1500 -2000 m. I przez ten teren przebija się droga szybkiego ruchu, o której Polacy mogą póki co tylko pomarzyć. Jedziemy włoską przekładanką, gdzie tunele przeplatają się z wiaduktami. W takim terenie nie powinno być drogi. A ona jest! I to jaka?! Jadąc takim cudem, które otoczone jest przez szczyty i morze zupełnie nie rozumiemy jaka jest trudność w zbudowaniu autostrady na płaskiej równej nizinie, na której leży większość Polski.

Jednostajną jazdę przerywa nagle polski głos z CB Radia. To jedna z załóg stoi na stacji benzynowej, do której zbliża się kredens. Po zjechaniu okazuje się że wozów ze Złombola jest więcej. Są też dobre i złe informacje. Trabant wrócił do wyścigu. Po nieprzespanej nocy chłopaki skądś wytrzasnęli alternator. Maszyna Jasia sunie w stronę Monako, nie ma jej z nami na parkingu. Niestety Maluch Dziadka Zygmunta stoi. Po kilkugodzinnej walce odpala.

Początek końca Malucha Dziadka za moment odpali ale do Monako nie dojedzie.


Przymusowy piknik pod Monako
Jedzie kilkadziesiąt kilometrów i staje na amen, 14 km od Casino Monte Carlo. Załoga malucha jedzie do Monako innymi wozami. Kredens zabiera Mateusza i trochę bagaży. O 2.00 w nocy pod Casino podjeżdża 12 aut w tym nasz kredens.
Cel podróży już na horyzoncie
Kołowanie pod Casino Monte Carlo
Casino Monte Carlo zdobyte
Rajd Złombol 2008 Katowice – Monako dobiegł końca. Przejechaliśmy 2300 km. Teraz jeszcze raz tyle do domu.

Brak komentarzy: