poniedziałek, 8 września 2008

5 -6 września - Kolejny dzień, kolejny kraj, kolejne ofiary Złombola

Druga połowa 5 września okazała się najbardziej emocjonującym dniem rajdu. Już tylko 12 załóg zmierza w kierunku Monako. Trabant Jasia odmówił dalszej jazdy. Właściwie nie cały trabant tylko alternator, bez którego akumulator nie jest ładowany podczas jazdy i bez którego samochód nie dojedzie dalej niż kilka kilometrów.

Trabant strajkuje

Po kilku godzinach prób, chłopaki poddali się i postanowili spędzić noc w okolicach Ljulbjany. Rano postanowią co będą robić dalej.

Tymczasem my śmigamy przed siebie. Po drodze do Włoch natrafiliśmy na, wydawało się , małe muzeum motocykli. Bilet kosztował 4 Euro na łebka i były to najlepiej wydane pieniądze w naszym życiu. Zobaczyliśmy kolekcję ok. 60 maszyn, której raczej nie uda się zobaczyć nigdzie w Polsce. Były w śród nich Indiany, Harleye z początku XX wieku, a także kilka unikatów. Niemiecki Kattenkrad , a nawet Polski Sokół 100, który jest rzadkością nawet w Polsce. Były maszyny włoskie, jugosłowiańskie, francuskie brytyjskie i wiele, wiele innych.

W czasie wizyty poznaliśmy właściciela kolekcji. Niski pan w średnim wieku okazał się prezesem słoweńskiego stowarzyszenia miłośników starych maszyn. My byliśmy pod wrażeniem jego kolekcji, a on naszego Fiata. Po tym jak go zobaczył zabrał nas do swojego warsztatu. Tam na stołach operacyjnych zobaczyliśmy kolejne cuda jak np. Indian Chief lub wyścigowy Tomos z silnikiem 50 cm3. Poniżej kilka fotek:

Załoga w raju

Kattenkrad to prawdziwa perełka

Sokół 1000 daleko od ojczyzny

Po wizycie w muzeum czekała nas przejażdżka słoweńską autostradą. Kilka ujęć z jazdy na filmie.



Film w późniejszym terminie :-) (nie zdążyliśmy zmontować z braku prądu w komputerze)



W okolicach Ljubljany spotkaliśmy rozwalonego Trabanta. Po kilku godzinach postoju. Załoga z Włocławka, wraz z maluchem Dziadka Zygmunta pochodzącym z okolic Bydgoszczy, z Mateuszem i Agatą na pokładzie, ruszyła dalej.


"Warsztat" pod Ljubljaną

Zalogi chłodzą bolidy na wszelkie sposoby
Nie dotarliśmy do campingu w Sistianie. Okazało się że organizatorzy zmienili miejsce noclegu. Dlatego postanowiliśmy jechać dalej włoską autostradą. Nocowaliśmy na parkingu w okolicach Wenecji. Marcin i Filip rozłożeni na przednich siedzeniach drzemali w najlepsze. Adrian nie przejmując się brakiem miejsca stracił przytomność na tylnym siedzeniu. Rano podkurczone nogi zaczęły dawać znać o sobie. Szybkie wystawienie ich przez otwarte okno załatwiło problem.

Maluch i Kredens stanowiły nie lada atrakcję na włoskim parkingu. Podchodzili do nas ludzie i pytali dokąd jedziemy i co to właściwie za maszyny. Tym którzy mówili o angielsku lub niemiecku odpowiadaliśmy bez przeszkód. Włosi mówiący tylko po włosku musieli zadowolić się wyjaśnieniami na migi.
O godzinie 11.30 wyruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami ok. 400 km i słynna autostrada słońca. Wieczorem dojedziemy nad morze śródziemne. Może uda się zwiedzić Pizę.

Tymczasem Fiat pokazuje pierwsze oznaki zmęczenia. Bak zaczął się pocić. Krople paliwa pojawiają się tam gdzie nie powinno ich być, przy większych prędkościach odzywają się tryby mostu. Czasami silnik dzwoni, co może wiązać się ze zbyt wczesnym zapłonem. Pomimo tych trudności raczej dojedziemy.

Brak komentarzy: