niedziela, 7 grudnia 2008

Relacje z przekazania komputerów

Wyprawa do Monako pozwoliła nam zakupić sprzęt komputerowy, dla dzieciaków z Domu Dziecka nr 2 we Włocławku. Relacje z przekazania mogliście przeczytać, posłuchać, a nawet zobaczyć w kilku włocławskich mediach. Poniżej kilka z nich.

- My w Gazecie Kujawskiej

- w Nowościach

- i w Tygodniku Kujawskim


- Poczytajcie i posłuchajcie o nas na stronie Radia GRA

- oraz na stronach Radia PIK

Byliśmy też w Internecie:

- Video relacja na q4.pl (są też zdjecia)

- Foto relacja na Włocławek.info.pl

Byliśmy też w Radiach: PiK i HIT. Niestety nie mamy nagrań :-)

wtorek, 18 listopada 2008

Dary od załogi Kredensa przekazane

Dwa zestawy komputerowe, pakiet programów edukacyjnych i słodycze trafiły do dzieci z Domu Dziecka nr 2 we Włocławku. Dary zostały zakupione za pieniądze zebrane przez załogę Kredensa, czyli Fiata 125 p, którym trzech Włocławian odwiedziło we wrześniu Monako.

Bracia Adrian i Filip Łaźniewski oraz Marcin Wrzesiński wzięli udział w rajdzie Złombol Katowice-Monako, a następnie wracali do domu zwiedzając m.in. Francję, Włochy, Słowenię i Węgry. W 12 dni przejechali, dużym Fiatem z 1985 r., ponad 4800 km.

- Poza dojechaniem do domu, najważniejszym celem naszej podróży było jednak zebranie środków na dary dla dzieci - mówi Filip Łaźniewski mechanik zespołu. - Pomysł przejechania tak długiej trasy, tak starym samochodem, okazał się na tyle ciekawy, że udało nam się zachęcić do wsparcia nie tylko firmy, ale też mieszkańców Włocławka – dodaje.

Koszty wyprawy załoga pokryła we własnym zakresie. Wszystkie środki zebrane od sponsorów i osób prywatnych, czyli 4 335 złotych, zostały przeznaczone na zakup sprzętu komputerowego. Firmy przekazały na rzecz dzieci 3 600 złotych. Kolejne 735 złote to wpłaty prywatne, z czego prawie 650 złotych to datki wrzucone do puszki przez mieszkańców Włocławka, którzy podpisali się na masce Kredensa w dniu startu.

- Dostaliśmy dwa komputery wraz z monitorami i innym niezbędnym sprzętem dodatkowym takim jak np. głośniki oraz oprogramowaniem operacyjnym – mówi Jarosław Pułanecki Dyrektor Domu Dziecka nr 2 we Włocławku. – Dodatkowo otrzymaliśmy też zestaw przyjaznych programów edukacyjnych ułatwiających, naszym podopiecznym w wieku przedszkolnym, naukę czytania i pisania – dodaje.
Rozpakowywanie sprzętu

Adrian i dary

Zgodnie z obietnicami lista sprzętów oraz rodzaj programów edukacyjnych zostały przed zakupem uzgodniona z dyrekcją i pedagogami z domu dziecka. Dzięki akcji przedszkolaki będą mogły nie tylko oswajać się z obsługa komputera, ale również, oczywiście pod nadzorem, korzystać z dobrodziejstw Internetu.

Przekazanie darów to zakończenie przygody jaką dla trójki Włocławian był udział w rajdzie. Zakup sprzętu komputerowego potrzebnego dzieciom nie byłby możliwy, gdyby nie pomoc partnerów takich jak Dyrekcja Domu Dziecka nr 2 i Pan Tomasz Osterloff Prezes Automobilklubu Włocławskiego oraz sponsorów, czyli firm: Mosty Kujawy, Starter, Ando Agencja Reklamowa, DotPR i Monetto.pl .

Jako załoga dostaliśmy w dowód uznania pismo od Dyrekcji Domu Dziecka nr 2



wtorek, 16 września 2008

14 września – Załoga już we Włocławku

14 września w niedzielę o 9.00 Załoga powróciła do Włocławka.

Po przejechaniu 23 letnim Fiatem (naszym kredensem) 4800 km przez 8 krajów w 12 dni. Po zwiedzeniu Monako, Nicei, Turynu, Mediolanu, Werony, Wenecji, Bolonii, Pizy, Ljubljany i Budapesztu powróciliśmy w końcu na ojczyzny łono.

Niewyspani ,ale zadowoleni ok. 9.00 pod blokiem Marcina

Owocem naszego udziału w rajdzie charytatywnym Złombol 2008 Katowice – Monako są nie tylko niezatarte wrażenia z jazdy Fiatem 125 p po polskich, czeskich, słowackich, węgierskich, słoweńskich, włoskich, francuskich drogach, czy także po torze Formuły 1 w Monako, ale także pieniądze jakie udało nam się zebrać na rzecz dzieci z domów dziecka.

Organizatorzy rajdu zgromadzili dotychczas ok. 28 tyś. złotych za który zamierzają zakupić dary dla kliku domów dziecka. Dzięki ich uprzejmości pieniądze, które zebrała załoga z Włocławka zostaną przeznaczone na zakup sprzętu komputerowego dla dzieci z domu dziecka nr 2 we Włocławku.

Planowaliśmy, że zbierzemy 5000 złotych. Dotychczas udało się zgromadzić 4380 złotych. Pozostałe pieniądze postaramy się zdobyć w najbliższym czasie. A tuż potem, w porozumieniu z organizatorami rajdu, zaczniemy szukać najkorzystniejszych ofert by kupić dobrej klasy sprzęt komputerowy dla przedszkolaków.

O kolejnych krokach, które będziemy podejmować by zdobyć brakujące pieniądze oraz o procedurze zakupu i przekazania darów będziemy informować na naszym blogu.

14 września – 12 godzin powrotu do Włocławka

Plany planami a my, po zwiedzeniu Budapesztu, zamiast dojechać do polskiej granicy, przez 12 godzin, dojechaliśmy do samego Włocławka.

Jazda kredensem to na tyle przyjemne doświadczenie, że za jednym zamachem przejechaliśmy z Budapesztu do węgiersko-słowackiej granicy. Potem drogą 64 udaliśmy się w kierunku Nitry. Potem przejście graniczne z Polską, Katowice, Łódź i Włocławek.

Niestety oprócz przyjemnych wrażeń było też dużo stresu. Jazda po słowackich górach w nocy uświadomiła nam powagę naszej sytuacji. Jeżeli wyjąca coraz bardziej pompa wody rozwaliłaby się właśnie tu bylibyśmy w niezłym bagnie.

Droga piękna, ale ok. 2 w nocy w górach nie mielibyśmy się do kogo zwrócić. Mało tego nie było nawet gdzie postawić samochodu, bo z jednej strony stromizna z drugiej rów. Do tego słowacka droga 64 to tak naprawdę jeden wielki zakręt, czyli obojętnie gdzie byśmy nie stanęli było zagrożenie, że ktoś w nas uderzy. Niby nikogo nie mijaliśmy, ale kto wie może jacyś desperaci będę jechać tą samą trasą w ciągu godziny lub 2 i tragedia gotowa. Poza tym nie było gdzie rozstawić namiotu, a spanie w Fiacie przypominałoby spanie we włączonej lodówce, bo w ciągu kilku godzin kredens wyrwał nas z upalnych Włoch u rzucił w mroźną i górską Słowację. Na dodatek odkryliśmy nagle, że nie działa nam ogrzewanie.

Tuż przed wyjazdem Filip zajęty naprawą i przygotowaniem silnika, elektryki i jaszcze kilku innych kluczowych dla jazdy rzeczy przeoczył sprawdzenie ogrzewania. Z resztą nie ma się co dziwić. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski, chodziło się w krótkich spodenkach. Poza tym jechaliśmy do Włoch i na francuską riwierę. Niestety teraz musieliśmy słono płacić za te przeoczenie. Na szczęście kredensik wytrzymał przymusową wspinaczkę i ok. 3 w nocy przekroczyliśmy polską granicę w okolicach Zwardonia.

Jazda po polskich drogach nie przysparzała szczególnych trudności. W nocy było w miarę pusto. Jednak przenikliwy chłód zmusił nas do opatulenia się kocami i śpiworami. Przykryty był nawet kierowca, którym przez większość trasy był Filip.

Po 12 godzinach jazdy i pokonaniu 800 km dotarliśmy w końcu do Włocławka. Niedziela upłynęła nam na rozpakowaniu Fiacika i spaniu. Teraz tylko szokujący powrót do rzeczywistości oraz liczenie pieniędzy i zakup darów dla dzieci.

13 września – Budapeszt i setki kilometrów drogi do domu

13 września to prawdziwy rekord świata jeżeli chodzi o liczbę pokonanych przez nas kilometrów. Tuż po zakończeniu zwiedzania Ljubljany zamiast poszukać jakiegoś noclegu zdecydowaliśmy się na dalsza jazdę w kierunku Budapesztu. W planach było znalezienie parkingu, kilka kilometrów za Ljubljaną, na którym moglibyśmy zaparkować naszego kredensa, który całkiem nieźle sprawdzał się w roli samochodu kampingowego.

Jazda była na tyle przyjemna, że po kilku godzinach zamiast na parking pod Ljubljaną trafiliśmy na podobny pod … Budapesztem. W sumie przejechaliśmy ok. 400 km więcej niż planowaliśmy. Po 8 godzinach snu pojechaliśmy do Budapesztu, który przywitał nas niespodzianką, czyli darmowym parkingiem.

Potem było 6 godzin zwiedzania.

Załoga zdobywa działo przy cytadeli na Górze Gelerta.

W tle wzgórze zamkowe z budowlą pamiętającą czasy Habsburgów

Pomnik wolności na Górze Gelerta kiedyś trzymał czerwoną gwiazdę, dziś jest liść palmowy. Swoisty znak przemian i zdolności dostosowania się do nowych warunków.

Parlament to oni mają piękny nasz Sejm się chowa

Załodze najbardziej podobała się wizyta w restauracji, gdzie Filip zamówił jagnięcinę z kapustą w ostrym sosie z Marcin i Adrian tradycyjny węgierski gulasz. Ciekawa była również wizyta w budapeszteńskim metrze, które jest najstarsze w kontynentalnej Europie. Samo metro przypomina raczej miniaturkę innych tego typu konstrukcji spotykanych w pozostałych stolicach starego kontynentu. Stacje są małe i urokliwe, a wagoniki przypominają raczej podziemne tramwaje niż pociągi. Charakterystyczny jest też wszechobecny zapach smaru, który spotkać można np. w starych parowozowniach.

Chłopaki w stacji metra

W czasie spacerów odkryliśmy na ulicy mimochodem kilka skarbów:

Star Łada

Terenowa Łada

BMW

Odnowiony Wartburg pod hotelem Hilton

Stary ale jary Land Rover Defender

Ok. 20.30 opuściliśmy stolicę Węgier. Przed nami 800 km do domu, z wyjącą pompą, która ma już olbrzymie luzy. Plan jest taki by pokonać kolejne 400 km i tylko dotrzeć do Polski. Tam w razie awarii jakoś sobie poradzimy.

12 września zwiedzanie Wenecji i Ljubljany

12 września ruszyliśmy na zwiedzanie Wenecji. Zjechaliśmy ze stałego lądu by po kilkukilometrowym moście Ponte Delle Liberta dostać się na jedną z wysepek laguny, na której stworzono te specyficzne miasto.

Od strony kontynentu do Wenecji dochodzą tory kolejowe oraz droga, którą dostaliśmy się do dzielnicy portowej. Tuż obok wielkich promów i statków wycieczkowych zbudowano kilka nowoczesnych piętrowych parkingów. Koszt parkowania wynosi ok. 24 euro za dobę. Co daje ok. 1 euro za godzinę. Choć cena wydaje się niska to jednak diabeł tkwi w szczegółach. Opłatę w wysokości 24 euro trzeba uiścić niezależnie od ilości godzin jaką samochód przebywał na parkingu.

Kredens na weneckim piętrowym parkingu. Z tyłu w panorama miasta na wodzie.

Jednak nie ma co narzekać. 8 euro na osobę to bardzo niski koszt jak za zwiedzanie Wenecji, tym bardziej że parking znajduje się tuż u bram/brzegów miasta.

Po wyjściu z parkingu zaczyna się prawdziwa Wenecja. Miasto na wodzie. Zamiast ulic kanały, zamiast samochodów łodzie. Filip i Marcin byli zachwyceni. Marcin ilością mostów, Filip łodziami policyjnymi, barkami transportowymi, a nawet śmieciarkami, które, jak to w Wenecji, zamiast sunąć na asfalcie pływają po wodzie. Adrian wziął na siebie rolę przewodnika. Prowadzona przez niego Załoga zmierzała szybko w stronę mostu Rialto, który spina 2 brzegi Canal Grande i położony jest w okolicy pierwszego na świecie getta żydowskiego. To właśnie w Wenecji w 1516 roku powstała pierwsza na świecie wyodrębniona przepisami prawa dzielnica żydowska. Jej nazwa wzięła się od pobliskiej huty, którą w dialekcie weneckim nazywano geto.

Oczywiście Marcin na tle mostu Rialto
Bracia Łaźniewscy na tle placu św. Marka

Po przekroczeniu mostu udaliśmy się na plac świętego Marka, który o tej porze roku jest wyjątkowo suchy i jak zawsze pełen gołębi. Kilkudziesięciominutowy spacer po placu oraz ogromne kolejki do pałacu Dożów oraz katedry św. Marka skutecznie zachęciły nas do powrotu do kredensa. Po zapłaceniu opłaty parkingowej mogliśmy ruszyć w 240 kilometrową trasę do Ljubljany na Słowenii.

Lublana, choć urokliwa, nie zrobiła na Załodze większego wrażenia. Główne zabytki miasta choć zadbane to jednak nie oszałamiają. A całe miasto jest niesłychanie małe, co szokuje zwłaszcza gdy idąc ok. 10 minut przechodzi się w szerz całą starówkę. Tromostovje i kościół Franciszkanów nie wywierają wielkiego wrażenia. Podobnie zamek oraz smoczy most, który rozmiarami przypomina most przez Zgłowiączkę, choć w jego forma jest na pewno ciekawsza.

Kościół Franciszkanów i Tromostovje (Trójmost) czyli główne symbole Ljubljany.

Marcin na tle smoczego mostu


11 września - Spokojna jazda przez północne Włochy

Po noclegu w kawalerce Tomka prześlijmy się po Brescia. Miasto choć pamięta czasy rzymskie i góruje nad nim średniowieczny zamek znane jest z czegoś zupełnie innego. To tu produkowane są znane na całym świecie pistolety Beretta, bez których nie może obyć się żadna sensacyjna amerykańska produkcja filmowa.

Tuż przed wyjazdem zjedliśmy prawdziwie włoskie śniadanie. Świeże bułki z piekarni, która znajduje się tuż pod podłogą tomkowej kawalerki, smarowane miejscowym masłem przykryte szynką parmeńską, serem mozarella lub miejscowym twarogiem długo nie dadzą o sobie zapomnieć. To właśnie jedzenie jest tym co Załoga lubi w tym kraju najbardziej. No może oprócz Marcina, który z racji kierunku studiów i zainteresowań, robi zdjęcia niemal każdemu napotkanemu mostowi i wiaduktowi.

Jeszcze przed południem wyruszyliśmy spokojnie w stronę Werony. Jazda była spokojna, ale niespokojne były myśli, bo pompa wody działa, ale ma coraz większe luzy, co objawia się coraz głośniejszym piszczeniem. W tej stresującej atmosferze dotarliśmy do jeziora Garda.

Kredens nad jeziorem Garda
To wielkie, otoczone górami jezioro powitało nas ciepłą wodą. Kąpiel podczas upałów dodała nam sił na kolejne kilometry i przynajmniej na chwilę pozwoliła zapomnieć o dermie przyklejającej się co ciała podczas podróży. Po 1,5 h kąpieli i kolejnych 2 h w podróży dotarliśmy do Werony.

Miasto Romea i Julii położone nad Adygą, oprócz fikcyjnego domu pięknej bohaterki dramatu Szekspira ma do zaoferowania liczne zabytki pamiętające czasy rzymskie, średniowiecze i burzliwe czasy nowożytne.
Wjeżdżamy do Werony

W domu Julii

I w restauracji
No i oczywiście wspaniałą kuchnię serwowaną przez niezliczone restauracje. Po spacerze wśród kościołów i placów doszliśmy w końcu do miejscowego Koloseum i upragnionych restauracji. Prawdziwie włoska pizza oraz penne po bolońsku spowodowały, że miasto opuszczaliśmy najedzeni i z żalem, że już musimy wyjeżdżać. Nawet jeśli nazajutrz mieliśmy zobaczyć słynną Wenecję.