wtorek, 16 września 2008

14 września – 12 godzin powrotu do Włocławka

Plany planami a my, po zwiedzeniu Budapesztu, zamiast dojechać do polskiej granicy, przez 12 godzin, dojechaliśmy do samego Włocławka.

Jazda kredensem to na tyle przyjemne doświadczenie, że za jednym zamachem przejechaliśmy z Budapesztu do węgiersko-słowackiej granicy. Potem drogą 64 udaliśmy się w kierunku Nitry. Potem przejście graniczne z Polską, Katowice, Łódź i Włocławek.

Niestety oprócz przyjemnych wrażeń było też dużo stresu. Jazda po słowackich górach w nocy uświadomiła nam powagę naszej sytuacji. Jeżeli wyjąca coraz bardziej pompa wody rozwaliłaby się właśnie tu bylibyśmy w niezłym bagnie.

Droga piękna, ale ok. 2 w nocy w górach nie mielibyśmy się do kogo zwrócić. Mało tego nie było nawet gdzie postawić samochodu, bo z jednej strony stromizna z drugiej rów. Do tego słowacka droga 64 to tak naprawdę jeden wielki zakręt, czyli obojętnie gdzie byśmy nie stanęli było zagrożenie, że ktoś w nas uderzy. Niby nikogo nie mijaliśmy, ale kto wie może jacyś desperaci będę jechać tą samą trasą w ciągu godziny lub 2 i tragedia gotowa. Poza tym nie było gdzie rozstawić namiotu, a spanie w Fiacie przypominałoby spanie we włączonej lodówce, bo w ciągu kilku godzin kredens wyrwał nas z upalnych Włoch u rzucił w mroźną i górską Słowację. Na dodatek odkryliśmy nagle, że nie działa nam ogrzewanie.

Tuż przed wyjazdem Filip zajęty naprawą i przygotowaniem silnika, elektryki i jaszcze kilku innych kluczowych dla jazdy rzeczy przeoczył sprawdzenie ogrzewania. Z resztą nie ma się co dziwić. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski, chodziło się w krótkich spodenkach. Poza tym jechaliśmy do Włoch i na francuską riwierę. Niestety teraz musieliśmy słono płacić za te przeoczenie. Na szczęście kredensik wytrzymał przymusową wspinaczkę i ok. 3 w nocy przekroczyliśmy polską granicę w okolicach Zwardonia.

Jazda po polskich drogach nie przysparzała szczególnych trudności. W nocy było w miarę pusto. Jednak przenikliwy chłód zmusił nas do opatulenia się kocami i śpiworami. Przykryty był nawet kierowca, którym przez większość trasy był Filip.

Po 12 godzinach jazdy i pokonaniu 800 km dotarliśmy w końcu do Włocławka. Niedziela upłynęła nam na rozpakowaniu Fiacika i spaniu. Teraz tylko szokujący powrót do rzeczywistości oraz liczenie pieniędzy i zakup darów dla dzieci.

Brak komentarzy: